ROZDZIAŁ
I
Był piękny
słoneczny dzień. Dwie przyjaciółki, Chloe i Martina, siedziały na szkolnym
trawniku upajając się przerwą na lunch. Nastrój jednej z nich jednak
pozostawiał wiele do życzenia. Niedługo miał nastąpić ogromny przełom w jej
życiu, tyle że nie wiedziała w którą stronę wszystko się potoczy.
- I co zamierzasz robić?
- Na razie o tym nie myślę. Mam jeszcze dwa
tygodnie. Potem będę się martwić.
Chloe
starała się nie dopuszczać do siebie myśli, że wyląduje na ulicy, ale taka była
brutalna rzeczywistość. Za dwa tygodnie skończy osiemnaście lat i będzie
musiała wyprowadzić się z domu rodziny zastępczej, u której zamieszkała cztery
lata wcześniej, kiedy jej rodzice zginęli w wypadku lotniczym. Od tej pory nie
miała lekko. Przez pierwszy rok szukano jej krewnych, ale niestety nikt nie
mógł, albo zwyczajnie nie chciał wziąć jej do siebie. Tkwiła więc zawieszona w
próżni w jakimś zapyziałym pogotowiu opiekuńczym, aż wreszcie sędzia postanowił
przenieść ją do rodziny zastępczej. Nie przeszkadzało jej, że musi wykonywać
dużo prac domowych i opiekować się młodszymi dziećmi, ale brakowało jej
rodzinnej atmosfery. Zastępcza była tylko z nazwy rodziną.
- Chloe! – Martina, najlepsza przyjaciółka
Chloe, biegła w jej kierunku szkolnym korytarzem z dziwnie radosną miną.
- Nie krzycz tak. Co się stało?
- Mam świetne wieści! – Martina swoim
podskakiwaniem przypominała Yorka, który chce wyjść za potrzebą.
- Słucham – odpowiedziała Chloe bez większego
entuzjazmu.
- Mój brat ma kolegę, znasz go pewnie, ten
Jacob Sinclair...
- No wiem, ten dealer, przejdź do rzeczy.
- Szuka kogoś do sprzątania w swojej
rezydencji! Poprzednia się podobno „nie sprawdziła”. – Martina wymownie puściła
oko do Chloe.
- Nie szukam takiej pracy. Zresztą chodzę
jeszcze do szkoły, pamiętasz? – Choć Chloe się zapierała, wiedziała, że być
może będzie musiała robić straszne rzeczy, żeby się utrzymać. To ją przerażało,
i póki co odsuwała od siebie te myśli.
- Wiem przecież! Mój brat mówił, że nie ma w
tym ściemy i kazał się w szkole popytać. Nie musi być ładna. Tak powiedział. To
chyba o czymś świadczy.
- Skoro nie ma w tym nic złego to dlaczego
szuka takich "młódek" jak my?
- Nie wiem, ale on oferuje też
zakwaterowanie, a tobie chyba się przyda dach nad głową, co? - namawiała. –
Sama bym z chęcią tam poszła, ale ojciec na bank mnie nie puści. Ty nie masz
tego problemu – w tym, co mówiła, a raczej jak mówiła Martina było tyle
beztroski i tak mało przezorności, że Chloe poczuła, że żal jej przyjaciółki.
Była tak naiwna. Typowa rozpieszczona dziewczynka nie mająca pojęcia o
otaczającym jej świecie.
- Jakoś nie przemawia do mnie ten argument.
Nie, - pokręciła po chwili głową - chyba nie jestem aż tak zdesperowana.
Jeszcze... – Ostatnie słowo dodała ciszej. Czuła, że oszukuje sama siebie, ale nadal
miała nadzieję, że coś się wydarzy i nie będzie musiała nawet rozważać tej
opcji. – Chyba, żartujesz, że mogłabym u niego zamieszkać. Wiesz dobrze jakie
on ma powiązania i czym się zajmuje! – prychnęła z niedowierzaniem i odeszła.
Z dnia na
dzień, gdy urodziny były co raz bliżej i kazano jej już powoli pakować swoje
rzeczy, myśl o tym, co dalej nie dawała jej spokoju. Odprawa, jaką dostanie po
opuszczeniu domu wystarczy jej co najwyżej na dwa lub trzy tygodnie. Zaczęła
więc szukać pracy. Przeglądała ogłoszenia w gazecie i w witrynach sklepów i
restauracji, wszędzie jednak albo była zbyt młoda, albo zbyt niedoświadczona.
Wszędzie coś nie tak. Raz Cóż, praca nie jest przeznaczona dla dzieci, które
się jeszcze uczą. W obliczu tego co raz częściej zdarzało jej się myśleć albo o
rzuceniu szkoły, albo o skorzystaniu z propozycji Barta, brata Martiny.
Na
zajęciach bywała nieobecna myślami, łapała kiepskie oceny, chudła i bladła w
oczach. Nadal jednak nie godziła się na pracę u Jacoba Sinclaira. Nadal dawało
jej się to czystą abstrakcją. Niestety, urodziny zbliżały się nieubłaganie.